Mija 18 lat od powołania Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu, któremu pod koniec ubiegłego roku Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych (KEJN) przyznał najwyższą kategorię A+. Nie ma w Polsce drugiego takiego ośrodka, który w tak krótkim czasie zdobyłby tak dobrą markę nie tylko w kraju, lecz także w świecie. Za tym sukcesem stoi jeden niezwykły człowiek – prof. Henryk Skarżyński. Przeprowadził wiele pionierskich operacji, od podstaw tworzył w Polsce model opieki nad osobami niesłyszącymi i niedosłyszącymi obejmujący wczesną diagnostykę, leczenie operacyjne i rehabilitację. Z jego inicjatywy powstało Światowe Centrum Słuchu. W świecie jest najlepszym ambasadorem polskiej medycyny, twórcą tzw. „polskiej szkoły otochirurgii” w leczeniu częściowej głuchoty. – Wspiąć się na szczyt to nie wszystko. Sztuką jest utrzymanie wysokiej pozycji – mówi w wywiadzie dla „Słyszę”.
SŁYSZĘ: Co dla Pana jako twórcy Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu oraz jego dyrektora oznacza uzyskanie kategorii A+?
PROF. HENRYK SKARŻYŃSKI: A+ to znak sukcesu i powód do dumy. W tym wąskim gronie (A+) najlepszych jednostek – liderów polskiej medycyny, w którym zabrakło znanych wydziałów lekarskich, znalazły się przecież tylko dwa medyczne instytuty badawcze: Instytut Fizjologii i Patologii Słuchu oraz Instytut „Pomnik – Centrum Zdrowia Dziecka”. Ten sukces umacnia pozycję Instytutu – to nie tylko większy prestiż, lecz także nieco większe dotacje na działalność statutową i lepsza pozycja w negocjacjach z konsorcjami ubiegającymi się o duże projekty. Kategoria A+ oznacza więc nowe szanse na prowadzenie dużych, ciekawych prac naukowo-badawczych i dalszy rozwój dla całego zespołu Instytutu oraz licznych naukowców z nami współpracujących.
Powód do satysfakcji daje mi fakt, że podczas szczegółowej oceny KEJN kierowany przeze mnie Instytut praktycznie zdeklasował pozostałe jednostki naukowo-badawcze znajdujące się w wykazie. Oznacza to, że wysiłek, jaki włożyłem w stworzenie Instytutu i wieloletnie nim kierowanie, został zauważony i doceniony. A+ jest po prostu potwierdzeniem faktu, że Instytut jest jedną z najlepiej zarządzanych placówek tego typu w kraju. Znamienny jest fakt, że 18 lat temu to nie instytucje państwowe chciały utworzyć ten Instytut. Powstał on z naszej, oddolnej inicjatywy grupy naukowców i praktyków, którą udało mi się zebrać. Powstał, bo właściwie odczytaliśmy potrzeby społecz- ne, bo oczekiwali tego pacjenci. Dzisiaj w Instytucie setki tysięcy z nich przechodzi badania, a u kilkunastu tysięcy są wykonywane operacje. Dotychczasowy dorobek naukowy i kliniczny, dydaktyczny i organizacyjny pozwala mi powiedzieć każdemu – Instytut to bardzo dobry ambasador polskiej nauki i medycyny w świecie.
S.: Myślę, że nie tylko mnie intryguje pytanie, jak w trudnych warunkach polskiej służby zdrowia udało się Panu stworzyć tak prężnie rozwijający się Instytut…
H.S.: Instytut został powołany w styczniu 1996 roku decyzją Ministra Zdrowia na bazie pierwszego w Polsce, a zaledwie drugiego w Europie, Ośrodka Diagnostyczno-Leczniczo-Rehabilitacyjnego dla Osób Niesłyszących i Niedosłyszących „Cochlear Center”. Ośrodek ten został utworzony z mojej inicjatywy, zaledwie rok po tym jak w 1992 roku przeprowadziłem jako pierwszy w Polsce operację wszczepienia implantu osobie niesłyszącej. Od początku z uporem dążyłem do tego, aby ten ogromny sukces naukowy i kliniczny nie został zmarnowany. Dla tysięcy ludzi wdrożony przeze mnie program leczenia głuchoty oznaczał przecież jedyną nadzieję na odzyskanie słuchu. Ośrodek „Cochlear Center”, a trzeba podkreślić, że w ówczesnym czasie była to placówka unikalna, bo zajmująca się nie tylko leczeniem, lecz także diagnozowaniem i rehabilitacją słuchu, był jednak za mały, aby zapewnić opiekę wszystkim zgłaszającym się do nas pacjentom. Nie mogłem i nie chciałem tych ludzi pozostawić bez pomocy… Byłem przekonany, że powołanie resortowego instytutu to nie tylko szansa na rozwój niewielkiego zespołu „Cochlear Center”, ale przede wszystkim szansa na stworzenie placówki, która zapewni właściwą opiekę ogromnej rzeszy osób z zaburzeniami słuchu. Dla osób z wszczepionymi implantami ta opieka musi być zapewniona do końca życia. To wielkie wyzwanie i zobowiązanie. Gdybym nie zdołał jej zapewnić tej grupie pacjentów, przeprowadzenie jednej czy kilku operacji miałoby niewielki sens. Jak to się udało? To proste – zwykłą zespołową, zaplanowaną z wyobraźnią codzienną pracą. Ja wiem, że wielu powie „my też pracujemy, a nie mamy tak dobrze”. Myślę, że ja i moi współpracownicy przez kolejne lata pokazaliśmy, że po prostu „można”. Można przy tych samych barierach i przeciwnościach, słabościach systemu, niewystarczających środkach przeznaczonych na opiekę zdrowotną Polaków. Kiedy ostatecznie zapadła decyzja o powołaniu Instytutu, byliśmy niespełna 15-osobową rodziną przyjaciół. Podjęliśmy się jednak wielkiego wyzwania – tworzyliśmy Instytut od podstaw, według własnego pomysłu, na podstawie programu, założeń i potrzeb zmieniającego się świata. Nowa jednostka badawczo-rozwojowa rozpoczęła działalność pod nowym adresem, przy ul. Pstrowskiego. Było to miejsce po opuszczonym szpitalu Huty Warszawa, które wielkim nakładem pracy własnej udało się wyremontować i przystosować do nowoczesnej działalności medycznej. Właśnie na Pstrowskiego powstała pierwsza sala operacyjna Instytutu, na której przeprowadziłem w 2002 roku pierwszą w świecie operację wszczepienia implantu ślimakowego pacjentowi z częściową głuchotą.
S.: Myślał Pan długofalowo – już w chwili adaptacji lokalu na Pstrowskiego miał Pan w głowie plan większej, nowocześniejszej siedziby Instytutu.
H.S.: Próbowałem po prostu spełniać swoje marzenia… A marzyłem o supernowoczesnym, świetnie wyposażonym centrum medycznym, pozwalającym na diagnozowanie, terapię oraz rehabilitację pacjentów na najwyższym światowym poziomie. Idea utworzenia takiego zaplecza zaczęła kształtować się w mojej głowie już na początku lat 90. W tamtym czasie było tylko kilka ośrodków w Europie, gdzie wykonywano operacje wszczepienia implantów osobom niesłyszącym. Mnie szczęśliwie udało się pojechać na szkolenie do Paryża, do kliniki kierowanej przez prof. Claude- -Henri Chouarda. Z wyglądu przypominał Einsteina, był niesłychanie energiczny i z wielką wprawą przeprowadzał operacje wszczepienia implantów. Jednak zaraz po zabiegu tracił kontakt ze swoimi pacjentami. Ze zdziwieniem odkryłem, że znakomita paryska klinika koncentrowała się jedynie na leczeniu operacyjnym. Tak być nie może, myślałem. Osoby implantowane wymagają przecież opieki przez całe życie. Zacząłem więc marzyć o utworzeniu w Polsce takiego ośrodka, który by ją zapewniał. Jeszcze na szkoleniu w Paryżu zacząłem tworzyć jego wizję – wycinałem zdjęcia z gazet i kleiłem plan ośrodka, który potem stanął w Kajetanach. A po powrocie do kraju zacząłem konsekwentnie działać. Organizując Ośrodek „Cochlear Center” – a trzeba powiedzieć, że już po kilku tygodniach działalności przyjmowano w nim 30–40 osób dziennie i wykonywano ok. 200 specjalistycznych badań – szukałem jednocześnie sposobu, aby wybudować duży, nowoczesny szpital, którego plan „wykleiłem” jeszcze w Paryżu. Myślę, że w zrealizowaniu tego zadania pomógł mi szczęśliwy zbieg okoliczności. Podczas jednego z pobytów w USA poznałem Józefa Zwisłockiego, profesora Uniwersytetu Harwarda i wnuka Prezydenta Ignacego Mościckiego, który zaczął wspierać moją koncepcję budowy nowoczesnego ośrodka diagnozowania, leczenia i rehabilitacji wad słuchu. Profesor Zwisłocki pomógł mi w nawiązaniu kontaktów z wieloma czołowymi ośrodkami naukowymi. Dzięki tym kontaktom powstał Międzynarodowy Komitet Naukowy przyszłego Międzynarodowego Centrum Słuchu i Mowy w Kajetanach. Prof. Józef Zwisłocki został jego honorowym przewodniczącym i we wrześniu 1995 roku złożył swój podpis na akcie erekcyjnym pod budowę nowej siedziby Instytutu.
S.: A jak narodziła się wizja Światowego Centrum Słuchu?
H.S.: W 2002 roku przeprowadziłem pierwszą w świecie operację u pacjenta z częściową głuchotą. To było wielkie osiągnięcie – do tej pory implanty ślimakowe wszczepiano tylko w przypadkach bardzo głębokiego uszkodzenia słuchu oraz całkowitej głuchoty. Istniała obawa, że wprowadzenie elektrody do ślimaka u osoby z częściowo zachowanym słuchem może zniszczyć tę jego część, która pracuje prawidłowo. Operacja, która zakończyła się sukcesem, była milowym krokiem w otochirugrii. Opracowanie procedury medycznej rozwiązującej problem częściowej głuchoty otwierało przed nami całkiem nowe perspektywy rozwoju. Starzejące się społeczeństwa, zwłaszcza zachodnie, mają bowiem coraz większe problemy z różnymi częściowymi ubytkami słuchu. Tymczasem jedną z podstaw rozwoju współczesnego społeczeństwa jest postęp w kontaktach międzyludzkich, dostęp do informacji oraz ich wymiana. Podczas gdy na początku XX wieku o funkcjonowaniu człowieka i jego pozycji w społeczeństwie decydowały w ponad 90 proc. umiejętności manualne, obecnie o tym wszystkim decyduje zdolność komunikacji. Dobry słuch jest do niej niezbędny. Dlatego opracowanie procedury leczenia częściowej głuchoty dawało realną możliwość pomocy tysiącom a nawet milionom ludzi, którzy do tej pory z powodu różnego typu niedosłuchów nie mogli normalnie funkcjonować we współczesnym świecie. Zawsze zależało mi ogromnie, by dawać pacjentom nową nadzieję i nowe szanse na leczenie. Dlatego postanowiłem wdrożyć w Polsce program leczenia częściowej głuchoty i wybudować w Kajetanach pierwsze w świecie Centrum Leczenia Częściowej Głuchoty. Szczęśliwie Instytutowi udało się uzyskać na nie środki unijne z Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka, które pokryły dwie trzecie kosztów budowy, jedna trzecia została wypracowana przez nas samych. Dzięki temu w półtora roku w Kajetanach stanął taki unikalny ośrodek. Zmieniliśmy tylko jego nazwę na krótszą i łatwiejszą do zapamiętania – Światowe Centrum Słuchu. W maju 2012 roku nastąpiło jego uroczyste otwarcie z udziałem m.in. Marszałek Sejmu Ewy Kopacz, Premiera Donalda Tuska, wielu ministrów i kierowników instytucji centralnych oraz wybitnych osobistości nauki i medycyny z Polski i ze świata. Tak rozpoczął się nowy rozdział w historii Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu. Rozdział, w którym Kajetany zajmują jedną z najwyższych pozycji na medycznej mapie świata.
S.: Dlaczego powstałe zaledwie półtora roku temu Światowe Centrum Słuchu jest już światową marką?
H.S.: Powodów jest wiele. Wykonujemy najwięcej w świecie operacji poprawiających słuch – przeprowadza się ich dziennie około siedemdziesięciu. Co równie istotne, to właśnie w Kajetanach wiele zabiegów chirurgicznych wykonano po raz pierwszy w świecie. Jesteśmy m.in. pionierami we wszczepianiu różnych typów implantów słuchowych. Tutaj została stworzona i uruchomiona pierwsza w świecie Krajowa Sieć Teleaudiologii, umożliwiająca przeprowadzanie telekonsultacji z udziałem pacjentów i specjalistów z kilku ośrodków jednocześnie, zdalną rehabilitację oraz telefitting, czyli zdalne ustawianie parametrów w procesorach mowy u pacjentów ze wszczepionym implantem ślimakowym. Światowe Centrum Słuchu jest wreszcie wyjątkowym ośrodkiem dydaktycznym, swoistą międzynarodową kuźnią talentów. Kajetany to najlepsze w świecie miejsce do ćwiczenia technik operacyjnych. Udało nam się zbudować Centrum Edukacyjne z unikatową pracownią wyposażoną w 28 stanowisk chirurgicznych, nowoczesny sprzęt do ćwiczeń na preparatach anatomicznych i symulatorach komputerowych. Każdego roku organizujemy międzynarodowe konferencje połączone z warsztatami dla otochirurgów, którzy uczą się opracowanej przeze mnie procedury chirurgicznej, polegającej na wprowadzeniu elektrody implantu ślimakowego przez okienko okrągłe, stosowanej w leczeniu częściowej głuchoty. W świecie rośnie liczba ośrodków, w których leczy się częściowe uszkodzenia słuchu. My mamy idealne warunki do nauki dla otologów i audiologów. Jak już wspomniałem, wykonuje się u nas najwięcej operacji poprawiających słuch na świecie. Zabiegi, techniki i procedury, które gdzieś w uznanych ośrodkach zachodnich można zobaczyć w ciągu roku, u nas można obejrzeć w ciągu dwóch – trzech tygodni. To pokazuje miarę naszego postępu. To też przyciąga specjalistów, którzy chcą uczyć się szybko, praktycznie i kompleksowo. Tylko w Kajetanach pod jednym dachem można zapoznać się z całym procesem diagnostycznym, chirurgicznym i pooperacyjną rehabilitacją. Drugiego takiego ośrodka nie ma nigdzie w świecie.
S.: Jak to się stało, że Instytut pod względem liczby przeprowadzanych operacji wyprzedził inne kliniki nie tylko w kraju, lecz także za granicą?
H.S.: Prócz planu architektonicznego miałem jeszcze inny plan – organizacyjny. Bywałem w wielu miejscach na świecie i notowałem swoje obserwacje. Zastanawiałem się, jak zorganizować pracę personelu medycznego, aby przebiegała jak najbardziej sprawnie. Także na bloku operacyjnym. I udało mi się wypracować taki schemat, przy którym stosunkowo niewielki zespół wykonuje ok. 60–70 operacji dziennie. Oczywiście, pracę lekarzom bardzo ułatwia dobry sprzęt, a nasze sale operacyjne są doskonale wyposażone, m.in. w unikalne mikroskopy. Z 16 takich supernowoczesnych mikroskopów w świecie cztery są właśnie w Kajetanach. Mamy też na salach operacyjnych najnowocześniejszy sprzęt anestezjologiczny. Dzięki temu pacjent w czasie zabiegu otrzymuje najdroższe leki, ale dostaje ich bardzo mało. To oznacza, że czuje się bardzo dobrze. Następnego dnia może zostać wypisany do domu. Co istotne, w Instytucie blok operacyjny pracuje od wczesnego rana do późnych godzin wieczornych. Ten sprzęt i aparatura muszą zostać wykorzystane. To ewenement, bo w różnych miejscach operacje trwają zaledwie do czternastej czy piętnastej.
S.: Polskie szpitale toną w długach, a Instytut nigdy nie miał takiego problemu. Jak udaje się Panu porozumieć z NFZ i zapanować nad finansowaniem w obecnym systemie służby zdrowia?
H.S.: Niektóre procedury medyczne są lepiej, a inne gorzej wyceniane przez NFZ. Wiele placówek służby zdrowia w trosce o własny budżet wybiera tylko te przynoszące większe przychody. My wykonujemy wszystkie, także te gorzej wycenione, bo przecież pacjentów trzeba leczyć dobrze. Uważam, że opłacalność to w dużym stopniu kwestia organizacji pracy, co nie jest proste, ale możliwe. To wypracowanie skutecznych metod terapii, których setki wdrożyliśmy lub opracowaliśmy od podstaw. Nie mamy długów, bo działamy z wielką rozwagą. Wykonujemy bardzo dużo usług medycznych, bo jest na nie zapotrzebowanie. Bo w kolejce jest do 20 tys. pacjentów. W ciągu kilkunastu lat działalności klinicznej liczba pacjentów przyjmowanych w ramach hospitalizacji wzrosła z kilkuset do ponad 12 tysięcy, liczba procedur operacyjnych z około tysiąca do ponad 18 tysięcy. W ramach programu leczenia całkowitej i częściowej głuchoty w Instytucie przeprowadzono ponad 4 tys. operacji wszczepienia implantów słuchowych. Liczba udzielanych porad, konsultacji i badań też się radykalnie zwiększyła – z kilku tysięcy do ponad 200 tys. rocznie. Nigdy nie byliśmy zadłużeni, bo prócz tego, że mamy doskonale zorganizowaną pracę, rozwijamy naukę na wielką skalę. W Instytucie zrealizowane zostały liczne projekty, pionierskie programy naukowe i kliniczne, których wyniki wyznaczyły nowe standardy postępowania terapeutycznego w medycynie. Obecnie to właśnie polscy pacjenci – jako jedni z pierwszych w świecie – mają dostęp do najnowszych, najbardziej zaawansowanych technologii medycznych. W ciągu nieco ponad półtora roku od otwarcia Światowego Centrum Słuchu w Kajetanach uruchomiłem trzy pionierskie programy operacyjne wszczepienia nowych implantów słuchowych typu CODACS, BONEBRIDGE i BAHA 4 ATTRACT SYSTEM. Pacjenci to rozumieją i doceniają, dlatego właśnie u nas chcą się leczyć. Przyjeżdżają do Kajetan z całej Polski, a nawet z zagranicy.
S.: 18-letnia historia Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu brzmi jak success story, ale do sukcesu często idzie się pod wiatr…
H.S.: Jeśli promuje się nowe idee i próbuje coś zmienić, to przeważnie idzie się pod wiatr. Odczułem to już po mojej pierwszej pionierskiej operacji wszczepienia implantu osobie niesłyszącej w 1992 roku. Chociaż była udana, pacjent powrócił do świata dźwięków, wielu moich kolegów lekarzy, a nawet nauczycieli nie rozumiało znaczenia tego, co robiłem. Krytykowali mnie, że zniszczyłem ucho, bo do ślimaka nie można nic wszczepiać. Taka ocena części środowiska medycznego była dla mnie bardzo krzywdząca. Odczułem to boleśnie. Takich przykładów są setki. Publicznie zawsze mówię o tym, co robię, w co mocno wierzę i o słuszności czego jestem przekonany. Jestem niewolnikiem swoich idei – to jednak jedyny sposób, aby zrobić coś, czego nie zrobiono jeszcze nigdy. Niestety, trzeba też być przygotowanym na mocne razy. Zła wiadomość sprzedaje się lepiej niż dobra. Taki już jest ten nasz świat. Na swojej drodze spotkałem czasem ludzi, którzy starali się gasić mój entuzjazm, niekiedy nawet próbowali przeszkadzać. Na szczęście oprócz tych, którzy patrzyli na mnie nieprzychylnie, zawsze znajdowali się wokół mnie także ludzie wspaniali, którzy podtrzymywali mnie na duchu w cięższych chwilach, pozwalali się wygadać, czasem podsunęli jakiś pomysł, użyczyli swojego autorytetu czy choćby wsparli moje pomysły swoją obecnością. Jestem im za to ogromnie wdzięczny. Przypominam też członkom zespołu, aby o tym wsparciu nie zapominali. Byśmy zamieniali stereotyp wszechobecnej zawiści na przyjaźń, która buduje. Tym pierwszym, co wątpili, zdążyłem już chyba udowodnić, że nie mieli racji. Tym drugim, wierzącym w moje idee, staram się dziękować przy każdej okazji. Wiele lat temu wpadłem na pomysł, aby ich nazwiska umieścić na specjalnej tablicy „Przyjaciół po Wsze Czasy”, która wita wszystkich pacjentów i gości Światowego Centrum Słuchu. To wyraz wdzięczności z mojej strony za ich wiarę we mnie, moje intencje i działania, które obciążone były czasem niemałym ryzykiem.
S.: Bywa, że najlepsze pomysły upadają dlatego, że ich realizacja jest powiązana z podjęciem ryzyka. Pan Profesor się go nie bał?
H.S.: Ryzyko jest nieuniknionym elementem postępu. Są dwa wyjścia – można obawiać się ryzyka i nic nie robić albo też podejmować je, myśląc, co dobrego wyniknie z działania. Ja, podejmując ryzyko, zawsze skupiałem się na celu, do którego dążyłem. Praktycznie ka żda pionierska operacja była obciążona w jakiejś mierze ryzykiem. Przypomnę tu choćby zabieg z 2008 roku, polegający na wszczepieniu pacjentowi po raz pierwszy w świecie drugiego implantu do pnia mózgu. Z tym zabiegiem wiązały się ogromne obawy. Nie mieliśmy stuprocentowej pewności, że pień mózgu można stymulować z dwóch stron, chociaż wszelkie badania wskazywały na to, że taka dwustronna stymulacja poprawia słyszenie. Jednak właśnie dzięki temu, że w międzynarodowym składzie podjęliśmy się przeprowadzenia tej trudnej operacji, pacjent, który przed utratą słuchu był muzykiem, zaczął słyszeć na tyle dobrze, że mógł nagrać kolejną płytę. W medycynie często warto podjąć ryzyko po to, aby zrobić coś dobrego dla kogoś innego, aby odmienić jego życie na lepsze. Uważam, że warto podejmować ryzyko. Jeżeli się go nie podejmie, to potem człowiek żałuje. Ważne jest tylko, by wierzyć w to, co się robi, nie zrażać się, jeśli działania nie przynoszą natychmiastowych efektów, i konsekwentnie dążyć do wyznaczonego celu. I ciągle trzeba nad tym pracować. To może już nudne, że mówię tak często o pracy, ale to właśnie ona jest podstawą sukcesu.
S.: To właśnie dla podkreślenia konsekwencji w działaniu nosi Pan krawaty w ślimaki?
H.S.: Tak. Krawatów w ślimaki mam około stu. Niektórzy pytają, gdzie je kupuję. Przyznaję – nie jest łatwo je dostać. Mam też największą na świecie kolekcję ślimaków. Ślimaki są jednak ważne – to znak, że w pełni identyfikuję się z tym, co robię. Bo według mnie albo robi się coś dobrze, z pełnym zaangażowaniem, albo nie robi się nic. Te moje ślimaki zrobione z przeróżnych materiałów lub zamienione przez naturę w skamienieliny ciągle przypominają najważniejszą część ucha wewnętrznego – narząd ślimakowy, dzięki któremu słyszymy. Ideę leczenia zaburzeń słuchu staram się konsekwentnie promować na różne sposoby. Tej promocji służą m.in. organizowane w Kajetanach pikniki i imprezy dla pacjentów, ich rodzin, a także ludzi, którzy od lat wspierają działania moje i zespołu. W 20. rocznicę pierwszej w Polsce operacji wszczepienia implantu ślimakowego do Kajetan przyjechało dwa tysiące osób – implantowanych pacjentów i ich bliskich. Tym samym został ustanowiony rekord Guinnessa w kategorii „Spotkanie w jednym miejscu i czasie największej liczby pacjentów z implantami słuchowymi”, o czym donosiły wszystkie media, nie tylko polskie. Tym sposobem świat dowiedział się, że w Kajetanach robi się coś dobrego i ważnego dla osób z zaburzeniami słuchu. Że to my jesteśmy liderami, jeśli chodzi o wykonywanie tych operacji przywracających słuch.
S.: Ostatnio przekonywał Pan stypendystów Fundacji 2065 im. Lesława A. Pagi i przyszłych menedżerów w służbie zdrowia, że warto być liderem. Dlaczego zatem warto rywalizować z innymi i starać się ich wyprzedzić?
H.S.: Nie chodzi o wyścig. Nigdy nie miałem zamiaru ścigać się, walczyć o laury w świecie nauki. Zależało mi natomiast bardzo, żeby dać pacjentom nową szansę na odzyskanie słuchu. Aby spełnić to pragnienie, musiałem po prostu robić coś lepiej niż inni i więcej niż inni pracować. A dlaczego warto być liderem? Na wykładach pokazuję przemawiający do wyobraźni slajd z peletonem kolarzy. Jeden z zawodników, tzw. średniaków, przewraca się. Padają wszyscy jadący za nim kolarze. Z tej drogowej opresji cało wychodzi tylko czołówka. Tak jest na rowerze i tak jest w życiu. Będąc średniakiem, nie osiągnie się wiele. Warto walczyć o pozycję lidera, bo tylko lider może zrealizować bardziej ambitne plany. Nie oznacza to jednak, że ten, kto stanie się liderem, może spocząć na laurach. Zdobyć dobrą pozycję to nie wszystko. Prawdziwą sztuką jest jej utrzymanie. I mnie, i cały zespół Instytutu czekają więc lata ciężkiej pracy.
S.: Jakie zadania wyznacza Pan teraz sobie i swojemu zespołowi do wykonania?
H.S.: Jest ich bardzo wiele, a mają one na celu utrzymanie pozycji naukowej w świecie. W ubiegłym roku byliśmy najbardziej aktywnym zespołem podczas kongresów kontynentalnych oraz na Światowym Kongresie Towarzystw Oto-Ryno-Laryngologicznych (IFOS) w Seulu. Światowe Centrum Słuchu to ośrodek leczenia zaburzeń słuchu, który nie ma swojego odpowiednika. Nie może być jednak jedyny – inicjujemy działania, by powstała sieć takich placówek w świecie. Musimy być jeszcze bardziej aktywni na starym kontynencie, by wpisać się w innowacyjną perspektywę Europy, ale jednocześnie dbać o to, by myśl naukowa i rozwijana w medycynie pokazywała nas – Polaków w Afryce, Azji i Ameryce Południowej. Umocnienie „polskiej szkoły” w nauce i medycynie światowej to jedno z najważniejszych zadań na najbliższe lata. To oznacza, że chociaż udało się nam zrobić już naprawdę dużo, wciąż mamy przed sobą wiele nowych wyzwań.
ROZMAWIAŁA: JOLANTA CHYŁKIEWICZ
Zdjęcia: archiwum IFPS
Artykuł pochodzi z wydania styczeń/luty 2014 (1/136/2014)
https://sklep.inz.waw.pl/w-numerze-11362014-styczenluty-2014/