Gra na pięciu instrumentach, uwielbia eksperymentować z muzyką. Miał kiedyś problemy ze słuchem, ale te tylko mu pomogły w karierze muzycznej. – Wykształciłem w sobie coś w rodzaju słuchu wewnętrznego i dziś nie potrzebuję na scenie odsłuchów, żeby nie fałszować – mówi w rozmowie ze „Słyszę” Maciej Miecznikowski, który 16 lipca poprowadzi koncert galowy I Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego Dzieci, Młodzieży i Dorosłych z Zaburzeniami Słuchu „Ślimakowe Rytmy”.
Słyszę: Jak zaczęła się Pana przygoda z muzyką?
Maciej Miecznikowski: Z opowieści mojej Mamy wiem, że w dzieciństwie ciągle śpiewałem. Przy układaniu klocków, w kąpieli, podczas zabaw na świeżym powietrzu. W końcu Mama stwierdziła „z tym chłopakiem trzeba coś zrobić”. Postanowiła poradzić się mieszkającego obok nas nauczyciela muzyki, pana Kalinowskiego, który grał na skrzypcach. Był to człowiek wszechstronnie wykształcony, z klasą. Zrobił mi krótkie „przesłuchanie”. Wypadło dobrze, więc namówił Mamę, aby wysłała mnie do szkoły muzycznej. Pierwszy „poważny” występ miałem na koloniach zdrowotnych w Kartuzach. Jako chłopiec, jeszcze wtedy o jasnych blond włosach, zaśpiewałem pięknym sopranikiem „Gdybym ja była słoneczkiem na niebie”. Publiczność oszalała z radości i przyznała mi swoją nagrodę. Od tego czasu po prostu MUSZĘ śpiewać i grać. (śmiech)
S: To znaczy, że jest Pan podręcznikowym modelem utalentowanego człowieka. Z definicji talent ma osoba, która nie tylko posiada zdolności w jakiejś dziedzinie, ale odczuwa też rodzaj przymusu psychicznego, aby się w niej realizować…
M.M.: Rzeczywiście, nikt mnie do muzyki nie zmuszał. Ja ten przymus miałem po prostu w sobie. Zawsze kochałem muzykę! Kiedyś – pamiętam – ojciec kupił mi zapis nutowy mazurków Chopina (mam go zresztą do dziś). Grałem te mazurki po kilka godzin dziennie. A byłem tą grą tak zafascynowany, że czas przestawał wtedy dla mnie istnieć. Dziś zresztą też zatracam się w muzyce. Mija godzina występu, a ja mam wrażenie, że to dopiero 5 minut. Dlatego podczas koncertów czasem przydałby mi się zegarek. (śmiech)
S.: Rozumie Pan zatem potrzebę śpiewania i grania, jaką z pewnością odczuwa wielu utalentowanych uczestników naszego Festiwalu…
M.M.: Tak. Śpiewanie to fantastyczna sprawa. Prowadzę teraz chór dla dzieci. Po zajęciach z przyjemnością obserwuję u nich wielki „przypływ szczęścia”. Jest to spowodowane… głębokim oddychaniem. Bo śpiew to przecież nic innego jak ćwiczenie polegające na powolnym wydychaniu powietrza. A to pobudza wydzielanie endorfin w mózgu. Czyli śpiewanie wzmaga uczucie szczęścia! Szkoda, że Polacy o tym nie wiedzą i tak rzadko śpiewają, choćby przy goleniu. Za to my, muzycy, uzależniamy się od tej przyjemności.
Więcej w wydaniu specjalnym “Słyszę”
https://sklep.inz.waw.pl/beats-of-cochlea-1st-international-music-festival-for-children-youths-and-adults-with-hearing-disorders-wydanie-specjalne/