Delikatny syk, świst albo mocne dzwonienie czy dudnienie. Pacjenci opisują szumy uszne w skrajnie różny sposób. To dolegliwość, na którą nie ma cudownego leku. Stosowane terapie przeważnie tylko ją łagodzą. Ale to nie oznacza, że nie można znaleźć na nie sposobu. Dariusz Łapiński, dyrygent, i Dorota Miazga, liderka Klubu Tinnitus, opowiadają, jak z szumami nauczyli się żyć.
ANETA OLKOWSKA
KONSULTACJA:
Dr n. med. ANNA FABIJAŃSKA
Mgr IZABELA SARNICKA
INSTYTUT FIZJOLOGII I PATOLOGII SŁUCHU
Shaker to niewielki instrument perkusyjny. Gdy się nim potrząsa, wydaje szeleszczące dźwięki. – Podobne dźwięki słyszę od kilku lat – mówi Dariusz Łapiński, opisując swoje szumy uszne. Porównanie nie jest przypadkowe. Z wykształcenia jest muzykiem. Początkowo był instrumentalistą, grał na wiolonczeli, fortepianie i kontrabasie. Później zajął się komponowaniem muzyki i dyrygenturą. Wyreżyserował m.in. musical „Wonderful Town” Leonarda Bernsteina w wersji koncertowej i dyrygował jego premierowym wykonaniem.
– Nieustanna praca z dźwiękiem mogła mieć związek z pojawieniem się u mnie szumów – stwierdza. – Na koncertach, gdy wykonywana jest muzyka dynamiczna, potrafi być naprawdę głośno. Podczas prób mikrofonowych przed koncertem nierzadko dochodzi też do sprzężeń akustycznych generujących wysoki pisk. Dlatego według mnie w środowisku muzyków problemy ze słuchem są czymś zwyczajnym – tłumaczy Dariusz.
– Rzeczywiście muzycy znajdują się w grupie podwyższonego ryzyka uszkodzenia słuchu – mówi dr n. med. Anna Fabijańska z Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu. – Najczęściej stwierdza się u nich pogorszenie słyszenia wysokich częstotliwości. Nierzadko też objawem, który ich skłania do wizyty u lekarza, jest pojawienie się szumów. Mogą one być skutkiem urazu akustycznego – zarówno ostrego (np. wybuch, wystrzał), jak i przewlekłego (np. wieloletnia praca w hałasie). Dla delikatnych komórek słuchowych znajdujących się w uchu wewnętrznym głośna muzyka może być bowiem równie niebezpieczna jak np. dźwięk młota pneumatycznego – tłumaczy.
Trudno to sobie wyobrazić, ale hałas przypominający taki właśnie pracujący młot niemal nieustannie towarzyszy Dorocie Miazdze z Gdańska. – Słyszę jakby permanentny huk maszyn na hali produkcyjnej, tłuką jakieś tokarki, frezarki – opisuje swoje szumy uszne Dorota, która zmaga się z nimi od prawie 30 lat. – Na początku nie były aż tak dokuczliwe – wspomina. To był tylko świst, który pojawiał się od czasu do czasu. Pewnej nocy obudził mnie ogromny huk – opowiada. – Zerwałam się łóżka i gorączko zaczęłam przeszukiwać mieszkanie. Pomyślałam, że wydarzyła się jakaś straszna tragedia, coś się zawaliło. Gdy zrozumiałam, że nic się nie stało, doszłam do wniosku, że powinnam poszukać pomocy u specjalisty. Wcześniej ignorowała dźwięki, które słyszała tylko ona. – Radziłam sobie jakoś – mówi. – Praca, rodzina, dzieci – wszystko było ważniejsze niż moje problemy ze zdrowiem – tłumaczy. U Doroty stwierdzono chorobę Meniere’a. To rzadkie schorzenie błędnika objawiające się napadowymi zawrotami głowy, szumami usznymi i postępującą utratą słuchu.
Więcej w wydaniu maj/czerwiec 2014 (3/137/2014)
https://sklep.inz.waw.pl/w-numerze-51332013-wrzesienpazdziernik/