Przejdź do treści

Głuchota jest jak bezludna wyspa. Historia Pani Róży, która po 70. roku życia zdecydowała się na wszczepienie implantu

  • przez Lukasz Dunikowski
Róża Starzyńska: Osoby niedosłyszące często nie zdają sobie sprawy z tego, jak wiele tracą, odcinając się od świata i kontaktów z ludźmi.

Róża Starzyńska: Osoby niedosłyszące często nie zdają sobie sprawy z tego, jak wiele tracą, odcinając się od świata i kontaktów z ludźmi.

Róża Starzyńska: Osoby niedosłyszące często nie zdają sobie sprawy z tego, jak wiele tracą, odcinając się od świata i kontaktów z ludźmi.

Pani Róża, rocznik 1937, niedosłuch ma od wielu, lat. Długo nosiła aparaty słuchowe. Z czasem przestały jej pomagać. W wieku 70 lat zdecydowała się na wszczepienie pierwszego implantu ślimakowego, cztery lata później – drugiego. Włożyła wiele pracy, by cieszyć się światem dźwięków. Jej przykład pokazuje, że nowoczesne technologie stosowane w medycynie są skuteczne u pacjentów w każdym wieku.


ANETA OLKOWSKA
KONSULTACJA:
Dr hab. ARTUR LORENS
Mgr JOANNA PUTKIEWICZ–ALEKSANDROWICZ

ZAKŁAD IMPLANTÓW I PERCEPCJI SŁUCHOWEJ INSTYTUT FIZJOLOGII I PATOLOGII SŁUCHU

Pojedyncze słowa, które uciekały mimochodem w pośpiesznej komunikacji dnia codziennego, przekręcone nazwiska pacjentów, niezwracanie uwagi na wołanie pielęgniarki z odległego końca szpitalnego korytarza. Pierwsze objawy niedosłuchu u pani Róży Starzyńskiej pojawiły się 40 lat temu. Dla niej – lekarza internisty – oznaczało to poważne problemy. Bo zanim zacznie się leczyć, trzeba przecież osłuchać pacjenta, przeprowadzić z nim wywiad. – Zastanawiałam się, co zrobić, by w czasie rozmowy z chorym nie zapadała w gabinecie głucha cisza – żartuje pani Róża – wspominając początki swoich problemów ze słuchem. Szybko zdecydowała się na aparaty słuchowe. A właściwie aparat, gdyż wtedy w Polsce zakładano, że wystarczy zaprotezować jedno ucho. Ona tak nie uważała. Rodzina mieszkająca za granicą przysłała jej drugie urządzenie. Najpierw nosiła aparaty analogowe, z dzisiejszej perspektywy dość prymitywne, które niespecjalnie jej pomagały. Nie było jednak innej alternatywy. Niedosłuch pani Róży stopniowo się pogłębiał, więc i aparaty musiały być coraz mocniejsze. Niestety nie oznacza to, że skuteczniejsze.

Jak na widok lekarza w aparatach reagowali pacjenci? – Czasami budziły ich konsternację – odpowiada pani Róża. – Zwłaszcza że potrafiły mi spaść i fruwały wtedy po izbie przyjęć – mówi ze śmiechem. Zaraz jednak poważnieje. – Doczołgałam się jakoś do końca pracy zawodowej, czyli do 65 roku życia – wspomina. – Ale potem było jeszcze gorzej – opowiada. – Miałam coraz więcej problemów w życiu codziennym. Nie słyszałam dzwonka do drzwi, niewiele rozumiałam z programów telewizyjnych, nie mogłam słuchać mojego ulubionego radia. Nawet pogawędki z sąsiadką zaczęły mnie męczyć – wspomina. – I coraz więcej sytuacji mnie zaskakiwało. Na przykład niespodziewanie zjawiali się w moim domu panowie w kominiarkach. Bo wchodząc do mieszkania, zapominałam wyłączyć alarm. Przyjeżdżali więc ochroniarze, bo alarm wył, a ja go nie słyszałam. Do tego doszły kłopoty z załatwieniem najprostszych spraw w urzędzie, na poczcie. Nawet wizyty u rodziny czy znajomych budziły niepokój. Bo jak nie słysząc poradzić sobie z domofonami, które są teraz w prawie każdym bloku? – pyta. Pani Róża nie mogła się pogodzić z faktem, że świat coraz bardziej się przed nią zamyka, że ma z nim coraz gorszy kontakt. Postanowiła sprawdzić, czy rzeczywiście jest skazana na głuchą „późną dorosłość” – jak ładnie określiła starość. Zgłosiła się po pomoc do Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu. I takich osób jak ona jest coraz więcej.